Narrator - 2009-07-05 21:21:04

Nie mam już co jeść i pić. Lubię dobrze nasycić swoje ciało, a to na co mnie stać jest godne piktyjskiego ścierwa. Dwa dni w tej dziurze i strugach deszczu.  Wybacz Panie brak modlitwy. Nie mam dość siły. Nie opuszcza mnie przeczucie, że jeszcze nie raz ciepły deszcz wysp Baracha zmoczy mą głowę. To miejsce wsysysa energie, jak biały wąż krew pustynnych myszy. Do cna.

   Tutejsi ludzie są hałaśliwi i brudni. Mają tyle wody a nadal cuchną. Wszystko tu śmierdzi stęchlizną, błotem, uryną. Kraby, psy i szczury błąkają się bez przeszkód, plądrując śmieci i domostwa. Zresztą ciężko rozpoznać gdzie zaczyna się domostwo a kończy śmietnik. Okropne.

   Wczoraj widziałem dwóch piktów na skraju portu. Byli dobrze zamaskowani. Czekali tam gdzie pijaczki z rybackich łodzi lubią sobie ulżyć. Wieczór był paskudny, jak i cały dzisiejszy dzień. Padało. Wybacz mi Panie ale pierwszy raz opuściłem broń z potworną statysfakcją patrząc, jak porywają człowieka. Odeszli z błagającą o litość ofiarą. Jak wiele zależy od ślepego losu. Mogłem go ocalić.  Piktowie upodobnili się do zwierząt oczyszczających świat z padliny. Są tu potrzebni, jak powietrze którym oddycham.

   Nadchodzi werszcie ten na którego czekam. Duży masywny stygijczyk. Zwierzęta czują to co ja. Psy szczekają kryjąc się po w zakamarkach drewniancych chat. Odór obcowania ze śmiercią jest słodki i cierpki zarazem i tylko my go czujemy jak nikt inny.

- Witaj Qetu. Cień pustyni czuwa nad tobą.

- Witaj Nahr-ben. I nad tobą.
Masywne ciało naprężyło się  a głowa pod dziwnym okryciem pozwalającym dostrzec jedynie oczy, popłynęła energicznie  w lewą i prawą stronę. Wzrok omiótł rybaków i karczemnych podpitych tybylców.

- Nie nazywaj mnie imieniem Stygii w tym miejscu. Nie ma takiej potrzeby aby niewierni kalali swym tępym językiem szlachetne słowa pustyni. Nie pojmą ich... Dla nich i dla tej krainy jestem Mortus.

- Chodźmy na przystań. Nakarmię cię wiedzą. Potrzebujemy wielu umysłów gdyż taka jest wola naszego Pana.
-Nakarm mnie i obmyj. Otwieram swoje serce i umysł na muzykę stygii.

Oby ugasił nietylko mój głód wiedzy. Ciało domagało się strawy. Głupio będzie prosić.

Deszcz ustąpił nagle. W promieniach zachodzącego słońca łódź delikatnie poruszała się w mgiełce nadbrzeżnych oparów. Kilkanaście łodzi, maszty i olinowanie. Krzyk mew... od dziecka tak samo dobrze brzmi. Nad kolistą przystanią w samym jej środku wznosi się wieża. Onyksowa i połyskująca powierzchnia przywodzi na myśl skórę węża Makeri. Są chwile, że można polubić to miejsce tak dalekie od mego domu.
Mięso i owoce zastaliśmy na stole w kajucie już po wejściu na łódź.

Teraz jestem już przekonany...  że się dogadamy.

GotLink.plprace ziemne Złotów przewóz osób Piła poxipol wrocław